sobota, 19 października 2013

Rozdział 48

Przepraszam za to, że długo nie dodawałam rozdziału, ale naprawdę miałam urwanie głowy. Szkoła, haftowanie, wycieczka całodniowa, przyjęcie z okazji urodzin przyjaciółki, zaczęłam przygotowania do bierzmowania, więc musiałam i nadal muszę chodzić do kościoła i tak jakoś wyszło. Naprawdę mało czasu siedzę na laptopie, co można wywnioskować po pustkach jakie są na moim koncie na tt.
Niestety rozdziały będą dodawane rzadziej, ale postaram się, żeby przynajmniej dwa zostały dodawane w ciągu miesiąca. Naprawdę głupio mi, ale III gim robi swoje. ;c
A co do komentarzy, jest jedna osoba, która dodaję kilka komentarzy w ciągu kilku minut, tylko zmienia jego treść. Nie wiem, czy ona myśli, że ja tego nie widzę czy coś, ale oooookej o.o Chciałabym, żeby więcej osób komentowało to opowiadanie. Codziennie na mojego bloga wchodzi około 300 osób, a komentarza nie zostawiają. Plus do tego jest ponad 60 obserwatorów i kilka ludzi, którzy czytają moje opowiadanie, a komentarzy jest około około 30 czy 40, zależy od rozdziału. Niektórzy pomyślą sobie, że to jest już dużo i, że od tej "sławy" mi się w głowię poprzewracało, ale mi naprawdę zależy na waszej opinii. Nie mówię, żebyście mi pisali jakąś litanię, ale jedno zdanie, wyraz wystarczy. :>
PS. A jak niektórzy nadal nie będą dodawać komentarzy to naślę na was mojego łeścika i on was zje!

Czy to możliwe, żeby w ciągu 15 minut lekcji matematyki moje samopoczucie spadło na samo dno? Najwidoczniej tak. Moja głowa jeszcze bardziej zaczęła boleć, ciągle dmuchałam nosa w chusteczkę, zbierało mi się na wymioty i cherlałam jak pies. Na dodatek dostałam jedynkę za odpowiedź. Broniłam się, że mnie przez ostatnie dni nie było i nic nie umiem, ale panią Bullock jakoś to nie przejęło. Nawet klasa próbowała mnie usprawiedliwić, jednak to nic nie dało. Musiałam jakieś głupie zadania z Pitagorasa rozwiązywać na tablicy. To znaczy "rozwiązywać" to jest pojęcie względne. Od zawsze nie rozumiem tego działu i jakoś nie widać, żeby to się zmieniło.
- Nicola, nie śpij! - ryknęła nagle nauczycielka, a moja głowa zaczęła pulsować.
Podniosłam ją z ławki i spojrzałam na kobietę.
- Nawet jakbym chciała to by mi się to nie udało. Kobieto, słyszałaś swój głos? Stado krów na pastwisku ładniej wyją niż ty gadasz - mruknęłam, czym widocznie rozbawiłam klasę.
Nauczycielka chciała coś odpowiedzieć, kiedy nagle drzwi się otworzyły. Do środka wparował Louis, na którego widok dziewczyny i Jake zaczęli piszczeć, co przysporzyło ból głowy.
- Dzień dobry, ja ją zabieram, do widzenia - powiedział szybko Louis, przekładając mnie przez swoje ramię i wyszedł z klasy.
- Louis.. Louis, niedobrze mi - wymamrotałam zakrywając buzię przed wypuszczeniem pawia.
Korzystając z okazji, że przechodziliśmy obok łazienek, chłopak wparował do jednej i postawił koło sedesu. Nie miałam jakieś specjalnej ochoty, żeby trzymać swoją buzię nad szkolną toaletą, bo nie wiadomo co kto tutaj robił, no ale nie miałam innego wyjścia. Brat zebrał moje włosy, żebym ich nie pobrudziła, a ja.. a ja robiłam, to co w tej chwili robiłam.
- Już wszystko w porządku? - spytał brunet, kiedy usiadłam na zimnych kafelkach.
Pokręciłam głową, podpierając się o ścianę, żeby wstać. Boo od razu złapał mnie za rękę, aby mi pomóc. Umyłam jeszcze twarz i poszliśmy do samochodu. Położyłam głowę na desce rozdzielczej, słuchając brata, że mam szczęście, bo lekarz mnie przyjmie.
Od razu się skrzywiłam słysząc słowo "lekarz". Nigdy ich nie lubiłam przez fakt, że dosyć często lądowałam w szpitalu, a tamtejsi lekarze nie byli zbyt mili. Kiedy miałam 9 lat, pobierali mi krew. Lekarka zamiast mi o czymś miłym mówić, opowiadała ze szczegółami jak ta krew leci do strzykawki. Nic dziwnego, że tam padłam.
- Niki, wysiadaj, już jesteśmy - usłyszałam głos chłopaka, a następnie wyskoczył z auta.
Podniosłam głowę w stronę budynku. Był cały szary, a nad wejściem wielkimi, niebieskimi literami pisało "przychodnia".
- Nigdzie nie idę - powiedziałam z grymasem na twarzy.
Drzwi od strony pasażera się otworzyły.
- Wyłaź.
- Nie chcę, nie lubię ich.
- A ja nie lubię twojego zrzędzenia, a jakoś muszę je wytrzymywać. Wyłaź.
Robiąc smutną minę, wyszła z samochodu. Ukryłam twarz w kapturze i zaczęłam, niechętnie, kierować się do wejścia.
Kiedy tylko drzwi się otworzyły, poczułam zapach jaki jest zazwyczaj szpitalach i przychodniach. Od razu zachciało mi się wymiotować. Usiadłam na pierwszym lepszym krzesełku, a Louis gdzieś zniknął.
- Dzień dobry - koło mnie usiadły jakieś dwa moherowe berety.
Wstrzymałam oddech, ich zapach nie był zbyt ładny. Taka starość pomieszana z brzydkimi perfumami.
- A co ty tutaj, dziewczynko, robisz. Chora jesteś? - w moją stronę odwróciła się jedna babcia.
Wzięłam głęboki wdech, bo już nie wytrzymywałam bez powietrza, i od razu pożałowałam. Nie dosyć, że pachniała nie za ładnie to jeszcze jej oddech nie był najświeższy.
- Tak, trochę jestem. Przepraszam, muszę iść - powiedziałam pośpiesznie.
Wstałam z krzesła trochę zbyt szybko, bo zakręciło mi się w głowie, i chwiejnym krokiem odeszłam od kobiet. Przechodziłam koło recepcji, gdzie zobaczyłam Louisa. Podeszłam do niego i wepchnęłam pomiędzy jego rękę, a tułów. Młoda kobieta za szklanym oknem dziwnie się na mnie spojrzała.
- Na co się gapisz? Nigdy nie widziałaś przytulającego się rodzeństwa?! - warknęłam na nią.
- Nikt cię nie uczył, żeby grzecznie się zachowywać względem obcych? - spytała mrożąc mnie wzrokiem.
- A co ty, kosmita?
- Co? - zadała pytanie zdezorientowana.
- Gówno, 1:0. Chodź Lou - pociągnęłam brata w prawą stronę.
- Druga strona, Niki.
- No przecież wiedziałam - prychnęłam, zawracając się.
Zatrzymałam się przy sali, którą wskazał mi Louis, po czym popchnęłam go lekko na ławeczkę i wdrapałam się na kolana. Brunet uśmiechnął się lekko w moją stronę, a następnie pstryknął w nos.
- Głupi jesteś? - spytałam, marszcząc go.
- Nie, dlaczego tak sądzisz? - zadał pytanie, a następnie sprzedał mi ćpaka.
- Louis, daj mi spokój.
- A jak nie to co? - tym razem złapał za obydwa uszy i ciągnął w boki.
- Daj mi spokój! - warknęłam zeskakując z nóg chłopaka i siadając obok.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, kiedy nagle usłyszałam jak ktoś puszcza bąka. Tym kimś był oczywiście Louis. Spojrzałam na niego gniewnym wzrokiem, ale ten udawał jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
- Ty świnio! - krzyknęłam zatykając nos, by obronić się przed smrodem.
- Chcę ci przypomnieć, moja droga, świnia ma ogonek z tyłu, a ja mam z przodu!
Zazgrzytałam zębami rozzłoszczona głupotą mojego brata.
- Jesteś głupi. Nie odzywaj się do mnie.
Wstałam i usiadłam kilka metrów dalej od niego. Obrażona założyłam ręce na piersi i tępo patrzyłam się w białą ścianę.
Nagle drzwi od gabinetu się otworzyły. Z środka wyszły dwie kobiety. Pacjentka poszła korytarzem do wyjścia, a lekarka spojrzała w naszą stronę.
- Teraz do gabinetu poproszę Nicole Tomlinson - mruknęła, wchodząc do środka.
Zamiast wejść za nią, podniosłam rękę i oglądałam moje pomalowane na niebiesko paznokcie.
- Niki, teraz ty - usłyszałam głos Louisa, a następnie stanął koło mnie.
- Nie idę tam.
- Owszem, idziesz. Pośpiesz się, nie chcę tutaj całego dnia spędzić.
Nie zdążyłam odpowiedź, a z sali wyszła lekarka. Rozejrzała się po korytarzu, a jej wzrok zatrzymał się na mnie.
- Nicola, mogę prosić do gabinetu? - spytała.
- Nie.
- Tak to się bawić nie będziemy - bąknął brat.
Wziął mnie na ręce i posadził na kozetce w gabinecie. Wyszedł z niego, a lekarka zamknęła za nim drzwi. Stanęła koło biurka i zaczęła czytać jakieś papiery. Po chwili podeszła do mnie i zaczęła mnie badać.
***
Wyszłam z gabinetu kilkanaście lub kilkadziesiąt minut później - nie wiem dokładnie ile spędziłam tam czasu. Zaraz za mną szła lekarka. Louis, kiedy nas zobaczył, wstał z ławki i schował telefon do kieszeni. Kobieta podała mu kartkę, na której zapisała jakie mam brać lekarstwa, plus antybiotyk i inhalacje. No chyba nie. Nienawidzę brać inhalacji i nie dam się tak łatwo. Boo wysłuchał wszystkiego, co mówiła mu lekarka, a następnie wyszliśmy z budynku. Wsiadłam do samochodu, a Louis zaczął rozdawać autografy fanką, które jakimś sposobem dowiedziały się, gdzie jest jeden z ich idoli.
Po kilkunastu minutach nudzenia się, brat wszedł do auta. Spojrzał na mnie, a następnie odpalił samochód i wyjechał z parkingu przychodni.
- Nieźle się urządziłaś. Antybiotyk, inhalacje. Tylko pozazdrościć - odezwał się brat nie kryjąc ironii.
- To wina tamtej miękkiej frytki , a nie moja - bąknęłam.
- Ale coś musiałaś zrobić, że cię wrzucił do basenu.
- Ale ja nie pamię... A nie już pamiętam. Spoliczkowałam go - zaśmiałam się złowieszczo.
Louis okręcił głowę w moją stronę, kiwając nią w lewo i prawo.
- Jeszcze raz dowiem się, że kogoś spoliczkowałaś dostaniesz szlaban, zrozumiałaś? - powiedział sucho, wjeżdżając na parking, tym razem jakieś apteki - czekaj tutaj, zaraz wracam.
Wyskoczył z samochodu i skierował się w stronę budynku. Patrzyłam się jak kręci swoim dupskiem, a kiedy wszedł za drzwi zaczęłam się śmiać, jednak po chwili przestałam zważając na ból głowy. Rozłożyłam sobie fotel i wygodnie się na nim położyłam, kładąc ręce za głowę. Zamknęłam oczy z myślą, że może sobie zasnę, ale po chwili otworzyłam je, słysząc dźwięk robionego zdjęcia. Usiadłam na fotelu, dostrzegając, że koło moich drzwi stoi spora grupka fanek. Zasłoniłam oczy, kiedy kilka z nich zrobiły mi zdjęcia, oczywiście nie wyłączając flesza. Puknęłam palcem w czoło, przekazując im, żeby same to zrobiły, a następnie wyjęłam okulary przeciwsłoneczne Boo ze schowka. Założyłam je i ponownie położyłam się na fotelu.
Kiedy już prawie zasnęłam, fanki stojące koło samochodu zaczęły piszczeć jak szalone. Zazgrzytałam zębami, kiedy moja głowa zapulsowała. Złapałam się za czoło i zaczęłam je masować. Otworzyłam zezłoszczona oczy i rozejrzałam się dookoła. Grupka dziewczyn oblegała właśnie Louisa. Uśmiechnięty chłopak rozdawał autografy i robił zdjęcia. Nagle jego wzrok padł na mnie. Uśmiechnął się szeroko, a następnie przesłał mi buziaka, by po chwili jego uwaga ponownie została skierowana na fanki.
W końcu, jak dla mnie po wieczności, rozradowane fanki rozeszły się, a Louis mógł spokojnie wejść do ciepłego auta.
- Co ty taka zła? - spytał cmokając mnie w czerwony, gorący policzek.
- Bo jestem chora i chciałabym w końcu dojechać do domu, a nie stać na jakimś zapyziałym parkingu i czekać, aż zostaniesz uwolniony i będziemy w spokoju mogli odjechać.
- Nie przesadzaj, taka moja praca. Podjedziemy jeszcze do Maury po inhalator i prosto do domu.
- Ale to wygląda jakbyś miał w dupie fakt, że jestem chora - bąknęłam, a uśmiech zniknął z twarzy bruneta.
- Dobrze wiesz, że to nie jest prawda! Martwię się, że jesteś chora, ale fani są dla mnie ważni! - warknął przez zaciśnięte zęby.
- Ale ważniejsi ode mnie.
- Wiesz, lepiej już się zamknij i mnie nie denerwuj! Od tej twojej choroby, definitywnie w głowie ci się poprzewracało. Dobrze wiesz, że jesteś najważniejsza!
Fuknęłam pod nosem, odwracając głowę do szyby. Szybko poprawiłam fotel do pozycji siedzącej, a następnie założyłam ręce na piersi, a nogę na nogę. Wyglądałam jak naburmuszona panienka, ale przecież w tej chwili byłam naburmuszoną panienką, więc co się dziwić?

niedziela, 6 października 2013

Rozdział 47

W końcu jest. Przepraszam, że tak długo nic nie dodaję, ale będziecie musieli się do tego przyzwyczaić. Jestem w III gimnazjum, więc mam jakieś głupie kółka przygotowujące do egzaminu, więc później wracam do domu. Poza tym muszę jeszcze lekcję odrobić i inne takie gówienka. Na laptopa też wchodzę dopiero wieczorem. Przepraszam.
Poza tym, chciałabym wam przypominać o komentarzach. Tego bloga obserwuję 60 osób i jeszcze jest kilka osób anonimów, ale jest naprawdę mało komentarzy. Dodatkowo codziennie jest około 300 wejść na bloga, a komentarzy nie dochodzi. A to wcale mnie nie motywuję do pisania. Naprawdę nic by się nie stało, gdybyście poświęcili tą minutkę i dodali jednego komentarza.

Obudziłam się czując jak coś mnie liże i podgryza po twarzy. Odganiałam to ręką, ale ile razy bym tego nie zrobiła, to coś wracało i dalej mi przeszkadzało w spaniu. Leniwie otworzyłam oczy i nad swoją głową zobaczyłam mojego pieska. Shila widząc, że już nie śpię zaczęła wesoło merdać ogonkiem i popiskiwać. Z uśmiechem na ustach usiadłam, a następnie położyłam psa na kolanach i zaczęłam się z nim bawić.
- Jezu, ale ty przytyłaś, przydałoby się za ciebie wziąć - mruknęłam głaszcząc psa po brzuszku.
W tym samym czasie do pokoju wlazł Louis. 
- Cześć słonko - posłał mi uśmiech - wstawaj, już po 7, się ubiorę i zrobię śniadanie. Co chcesz?
- Cześć Boo. Nie mogę zostać w domu zważając na wczorajsze okoliczności? Proszę.
- Nie, wypad z łóżka - powiedział grzebiąc w szafie.
Fuknęłam pod nosem, ale posłusznie wstałam z łóżka, zrzucając na ziemię psa. Wyszłam z pokoju i od razu gleba. Jęcząc pod nosem, przewróciłam się na plecy. Nad sobą zobaczyłam uśmiechniętego Zayna.
- Ty, ty.. ty pacholizaczu głupi - szybko wstałam i przewróciłam chłopaka, siadając na nim i okładając go pięściami - nudzi ci się?! Daj mi spokój!
- Mi się nudzi? To ty mnie dosiadłaś! - krzyknął rozbawiony.
Jego rozbawienie skończyło się w momencie, kiedy dostał ode mnie w policzek. Zrobił groźną minę, po czym zrzucił mnie z siebie i przerzucił przez ramię.
- Ty wredna, rozjechana cipo, ja ci pokażę - warknął.
Szamotałam się, próbując uwolnić się spod uścisku Malika, jednak nie dawałam rady. Mulat wyszedł do ogrodu, po czym podszedł do basenu.
- Nie Zayn, nie rób tego. Jest grudzień, nie wr... - nie dokończyłam, bo rzeczywiście wylądowałam w wodzie.
Wypłynęłam na powierzchnie, szczękając zębami. Woda naprawdę była lodowata. No, ale co się dziwić? Jest grudzień, temperatura poniżej zera, a on mnie wrzucił do wody! Jak tak w ogóle można? On ma naprawdę nierówno pod sufitem. Niech się na nogi leczy. Na głowę to już za późno. Niestety.
Popatrzyłam w miejsce, gdzie jeszcze niedawno stał czarnowłosy, ale go tam nie było. Uciekł do domu.
Wyszłam z basenu i wolnym krokiem skierowałam się do domu. Złapałam za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Nie dosyć, że wrzucił mnie do basenu to jeszcze zamknął drzwi na klucz! Idiota!
Objęłam się rękoma, kiedy zawiał zimny i silny wiatr. Stałam na dworze cała mokra i w samych majtkach i koszulce Louisa. Po krótkim zastanowieniu, wpadłam na pomysł, żeby wejść frontowymi drzwiami. Poszłam tam, jednak drzwi też były zamknięte. Nie zastanawiając się długo, zadzwoniłam dzwonkiem. Otworzył mi uśmiechnięty Nialler, ale kiedy zobaczyłam mnie zmarzniętą i mokrą zrzedła mu mina.
- Co ci się stało? - spytał wciągając mnie do domu - jesteś cała mokra i zimna. Kto ci to zrobił? - spytał zmartwiony i nie przejmując się moimi mokrymi ubraniami, mocno mnie przytulił.
- Z... Zay... Zayn.
- Mój Boże - mruknął pocierając moje ramiona, w celu ogrzania mnie - chodź się przebrać.
Wziął mnie na ręce i zaniósł do mojego pokoju. Postawił mnie na ziemi i zaszył się w mojej garderobie. Po chwili wrócił z ubraniami dla mnie.
- Idź do łazienki, wytrzyj i ubierz, dobrze? Ja ci zrobię herbaty.
Kiwnęłam głową i poszłam do łazienki. Zrzuciłam z siebie mokre ubrania, po czym wytarłam ciało ręcznikiem. Założyłam świeżą bieliznę i ubrania oraz wysuszyłam włosy.
Po kilkudziesięciu minutach wyszłam z łazienki. Było mi już trochę cieplej. Zeszłam do kuchni, gdzie przy stole siedzieli Nialler, Louis i ten szympans - Malik.
- Już w porządku, Niki? Cieplej ci? Masz tu herbatkę - Louis posadził mnie sobie na kolanach, a następnie wepchnął mi do rąk kubek z ciepłą cieczą.
- Tak, tak, dziękuję - powiedziałam lekko zachrypniętym głosem.
- To dobrze, masz 5 minut i jedziemy do szkoły.
- A muszę? Louis proszę, źle się czuję. Głowa mnie boli, mam chrypę. Zostaw mnie w domu.
- Nie Niki, jedziesz do szkoły. Najwyżej jak ci nie przejdzie to zadzwonisz do mnie i po ciebie przyjadę.
- Ale... - zaczęłam, jednak widząc wzrok brata umilkłam.
Po kilku minutach, brat poinformował mnie, że musimy już jechać. Niechętnie zeszłam z jego kolan i poszłam do samochodu szczelnie opatulona kurtką. Nie przejmowałam się żadną torbą ani plecakiem, bo zdawałam sobie sprawę, że zadzwonię po Louisa, żeby po mnie przyjechał, a poza tym te ważniejsze zeszyty leżą sobie w mojej szafce szkolnej, ale tak czy siak nie będę pisała, bo nie są one uzupełnione.
- Masz wszystko? - spytał Boo odpalając samochód.
- Powiedzmy - mruknęłam.
Chłopak już nie wgłębiał się w to co mam, a czego nie, na szczęście. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do szkoły. Wyszłam z auta i od razu buchnęło we mnie zimne powietrze.
- Jak będziesz się cały czas źle czuła, dzwoń, przyjadę! - krzyknął za mną brat.
- Sponio - odkrzyknęłam nawet się nie odwracając.
Weszłam do budynku. Od razu zrobiło mi się cieplej. Zaczęłam lekko skakać w celu oczyszczenia butów z piasku. Nagle przede mną wyskoczyła Gwendolyn, sprzątaczka.
- Szkoła to nie obora! Tu się zmienia buty! - ryknęła, zwracając uwagę uczniów.
- Niech pani uważa, jutro może już pani nie pracować w tej szkole - mruknęłam, nie mając ochoty wszczynać się w jakiekolwiek kłótnie.
Ominęłam ją, a za sobą usłyszałam śmiechy uczniów i wrzaski, że o wszystkim dowie się moja wychowawczyni i, że dostanę uwagę. Jeszcze jakby mi na tym zależało to byłoby dobrze.
Doszłam pod klasę fizyki i zobaczyłam Lilkę, która siedziała na podłodze.
- Hej - przywitałam się.
- Niki, w końcu jesteś! - wydarła się Carter, a następnie rzuciła się na mnie, przytulając mnie.
- No jestem, jestem, ale pewnie nie na długo. Malik mnie dziś do basenu wrzucił i chyba będę chora.
- Naprawdę? Błagam, nie rób mi tego! Nie wytrzymam tutaj bez ciebie! Wiesz jak się bez ciebie wynudziłam.
- Nie miej do mnie pretensji, tylko Malikowi skop tyłek.
- Tylko go spotkam, dostanie mu się ode.
- Oh, chciałabym to zobaczyć - zaśmiałam się.
- I zobaczysz, obiecuję ci to - powiedziała pewnie, a już po chwili zadzwonił dzwonek.
Weszłyśmy do klasy, gdzie zaczęła się lekcja plastyki. Pan Picket stanął na środku klasy i pierwsze co to ochrzanił mnie, że dalej paraduję w kurtce.
- No przepraszam bardzo, ale chora jestem i mi jest zimno, więc nie będę się rozbierała.
- Jak się jest chorym to się nie przychodzi do szkoły.
- To niech to pan powie mojemu bratu! - warknęłam przez co ból głowy się nasilił.
Nauczyciel nie wiedząc co odpowiedzieć, skończył konwersację, a ja spokojnie położyłam głowę na ławce i zamknęłam oczy. Zaczął coś opowiadać o jakiejś pracy w grupie, ale do końca nie wiem o co chodziło, bo się wyłączyłam.
- Carter, Clark, Houston, Tomlinson, obydwie Evansówny i Poolow pierwsza grupa... - reszty już nie słuchałam, nie miałam jakiejś szczególnej ochoty wiedzieć kto z kim jest w jednej grupie.
Usłyszałam szuranie krzeseł, a już po chwili koło mojej ławki pojawili się Derek, bliźniaczki Cassie i Faith, Jake i Luke.
Na samym początku złączyliśmy dwie ławki, żeby cały karton a3 się zmieścił.
- Musicie namalować jakiś portret. Obojętnie kto na nim ma być, byle by był portret. Z tego co wiem, nie macie dwóch pozostałych lekcji, więc na nich też będziecie rysować, jednak ja mam lekcję, więc kto inny będzie was pilnował. Zrozumiano? - po klasie rozniosły się jakieś pomruki - to do pracy!
- Kogo rysujemy? - spytałam.
- One Direction! - krzyknęły bliźniaczki, Lilly i Jake.
Ja, Derek i Luke zrobiliśmy załamane miny. Dlaczego akurat ich?
- Nie.
- No zgódźcie się, co wam szkodzi? Będzie fajnie! - powiedziała wesoło Faith.
- Poza tym jest czterech na trzech. Przegłosowane! - rzucił Jake.
Niezadowoleni zgodziliśmy się, żeby narysować ich portret. Wzięliśmy ołówki i zaczęliśmy rysować. Lilly rysowała Niallera, Derek i Luke Liama, ja Louisa, Cassie i Jake Harry'ego, a Faith Zayna.
Spojrzałam jak wszyscy zaczęli rysować i patrząc na ich kontury, stwierdziłam, że to nawet będzie fajne. Zdecydowanie nie wyjdą nam ładnie te rysunki, tylko jakieś szkarady, więc to będzie naprawdę zajebiste.
***
Do końca trzeciej lekcji zostało 20 minut, a nasza grupa już skończyła rysować. Siedziałam właśnie na krześle, a moja głowa, w celu oziębienia głowy, leżała na parapecie. W czasie rysowania też głowa mnie bolała, ale byłam zajęta, więc nie myślałam o tym, a teraz kiedy skończyliśmy rysować, moje myśli krążą właśnie tylko wokół tego. Reszta naszej drużyny stoi dookoła stolika i śmieje się ze swoich rysunków, ale nie ma się co dziwić. One wyszły naprawdę koszmarnie. Nigdy w życiu takich brzydali nie widziałam, a trzeba przyznać, że chłopaki od czasu do czasu zabierają do domu worki z listami do fanów i często w środku koperty są rysunki i nigdy takich szkarad nie było. Żeby je narysować trzeba mieć talent, a najwyraźniej nasza grupa go ma.
- Dobra, dzieciaki - do klasy wszedł nauczyciel - koniec rysowania. Teraz tylko sprawdzę wasze prace, ocenię je i jesteście wolni. Jednak pamiętajcie, że nie ma brzydkich rysunków. Wszystkie są na swój sposób ładne.
- Taa, to pan jeszcze nie widział naszego! - krzyknął Derek.
- Już patrzę - wziął dziennik do ręki i podszedł do naszej ławki, a widząc rysunek zaniemówił - oh, to... to jest bardzo... oryginalne? Nigdy nie widziałem takiego rysunku - mruknął - i mam nadzieję, że już nigdy więcej nie zobaczę - powiedział pod nosem.
- Ej, słyszeliśmy to! - burknęła Cassie.
- No nic, dam wam po trójce, bo pomimo faktu, że to jest brzydkie... Inne, inne, przepraszam pomyliłem się to staraliście się - mówił wpisując oceny - chyba - dokończył tak dla siebie.
Odwrócił się na pięcie i poszedł sprawdzać inne prace.
Nagle mój telefon zaczął dzwonić. Spojrzałam na wyświetlacz Na ekranie pisało "Boo <3". Bez zastanowienia odebrałam.
- Co? - burknęłam.
- Nadal źle się czujesz? - spytał chłopak po drugiej stronie.
- Tak.
- Wytrzymasz do końca lekcji.
- Nie wiem.
- Chcesz wrócić do domu?
- Tak.
- Przysłać kogoś po ciebie?
- Nie.
- Sam przyjechać?
- Tak.
- Będę za pół godziny - rozłączył się, chyba też nie jest już w najlepszym humorze.
Zadzwonił dzwonek, więc wstałam i wyszłam z klasy jako pierwsza. Idąc po korytarzu zrobiło mi się zimno, więc złapałam za suwak i zapięłam kurtkę. Poszłam pod klasę matematyki i położyłam się na parapecie.
- Co tak szybko wyszłaś z klasy? - koło mnie pojawiły się Lilly i bliźniaczki.
- Źle się czuję po prostu.
- No widać. Może zadzwoń po Louisa, niech cię zabierze do domu - odezwała się Faith.
- Będzie tutaj za jakieś pół godziny.
- I znowu mnie zostawisz? - spytała Lilly robiąc smutną minkę.
- Będziesz miała przecież towarzystwo.
- No właśnie, nie zostawimy się - uśmiechnęła się Cassie.
Resztę przerwy dziewczyny zaczęły o czymś gadać, a ja nieobecna siedziałam na parapecie.
Zadzwonił dzwonek, więc kiedy przyszła nauczycielka weszłam do klasy. Usiadłam w ostatniej ławce.
- Niki, wyglądasz jakby ci ptak na głowę nasrał - usłyszałam głos naszej wychowawczyni, a po klasie rozniósł się stłumiony chichot.
- Nie, tak tylko reaguję na panią - uśmiechnęłam się wrednie.
- Uwaga - warknęła kobieta.
- Sama pani zaczęła!
- Nie dyskutuj, młoda damo, bo zadzwonię do twojego brata - mruknęła otwierając zeszyt uwag.
- Ale z niej stara pruchwa - powiedziała Lilly.
- Wiem, najpierw się zaczyna, a później wstawia mi uwagę - odpowiedziałam.
- Dlaczego ja słyszę rozmowy? - wtrąciła się pani Bullock.
- Yyy... bo ma pani uszy? - zasugerował Luke, a uczniowie zaczęli się śmiać.
Spojrzałam na chłopaka, a ten uniósł kciuk do góry, na co się uśmiechnęłam. Widzę, że mam już kilka nowych kolegów i koleżanek. Odgarnęłam włosy z twarzy ciesząc się z tego powodu jak małe dziecko. Już nie jestem sama.